21-11-2020
Kobieta ubrana na czarno wykrzykiwała coś w ekstazie do swoich oprawców. Była uznana za czarownicę i mieli ją spalić na stosie (lub już spalili), ale jakoś oswobodziła się z więzów (możliwe, że już była martwa, a to się dzieje w zaświatach) i stoi na czarnych drewnach. Skoczyła z wysokości w słoneczny dzień. Akurat ulicą szedł jakiś (letni?) pochód i wskoczyła na przyczepę w jakąś czarną, bulgoczącą maź. Zniknęła roztopiona, aby za chwilę wynurzyć się odmłodzona w jeszcze większej ekstazie, roześmiana, uśmiechnięta, wiła się na plecach w tej kąpieli. Gdy pochód doszedł do pewnego momentu ulicy, wszystko to zaczęło się roztapiać. Ta kobieta poszła w dal po chodniku. Ja jeszcze oglądałem resztki z roztopionego pochodu. Były tam w czarnych kałużach różnego rodzaju miniaturki zwierząt, m.in. małe rekiny. Wszystkie były czarne. Zawisłem wysoko w powietrzu przy jakimś murze zamku. Bardzo powoli upadałem na plecach. Bardzo ciężko, ale udało mi się odbić od powietrza i wejść na mur. Były tam małe dzieci, trochę wyglądające na roboty. Wszedłem bramą w krótki tunel. Po środku, z pomiędzy kamieni drogi, wyłaniało się różnokolorowe, elektryczne światło. Wszedłem w nie i naładowałem się tą energią. Pod ścianami też były podobne iskry i wyładowania. Tam skakały sobie te dzieci. Wyszedłem z tunelu i zszedłem schodami do lasu. Jakaś grupa ludzi tam się zebrała i zabrała stamtąd znalezione pojazdy. Wyjechała nimi z lasu. Też coś znalazłem - jakąś metalową płytę z kółkami i coś podobnego do wiertarki. Złożyłem to w hulajnogę i gdy "wierciłem" mogłem jechać. Wyjechałem z lasu, gdzieś na miasto. Wszyscy szli główną ulicą, jakby samochody zostały opuszczone. Jazda tą niby hulajnogą nie miała najmniejszego sensu, bo szybciej bym szedł na piechotę, ale nadal jechałem. Jechałem za jakąś kobietą z córką ubraną na ciemnoniebiesko. Chwyciłem ją za niebieską sukienkę, ale zaraz puściłem, bo pomyślałem, że wszystko to jest takie super realistyczne, kolory i światło, więc może rzeczywiście to jest ten Astral i są tu prawdziwi ludzie? Nie byłoby to przecież grzeczne tak zaczepiać nieznajomych. Dziewczyna lekko się odwróciła, ale nie na tyle, abym mógł zobaczyć jej twarz. Potem znalazłem się na słonecznej łące. Rowerami przyjechało kilka dziewczynek, zatrzymało się, jedna się przewróciła na trawę, bardzo szybko przeszły przez nią duże ilości mrówek i sobie poszły, ona wstała, wsiadła na rower i odjechała z pozostałymi. Wszystko to działo się w przyśpieszeniu. Na pasku pojawiły się trzy ikonki od przeglądarek internetowych, przedstawiające planetę Ziemię. Prawdziwa była brązowa, co oznaczało, że się zawiesiła, a pozostałe, nieprawdziwe, były niebieskie. Jedna z nich była zatytułowana "Januka". Wyrzuciłem ją na pulpit. Na tapecie w jednym miejscu było matematyczne równanie do rozwiązania. Tam zostawiłem tą ikonkę. Przeglądarki nie udało się uruchomić i wszystko wyglądało i działało jakoś dziwnie. Położyłem się pod kocykiem w dużym pokoju. Miałem komputer i słuchawki. Jakiś ciemnoskóry dzieciak tam też leżał (chyba było więcej śpiących dzieci) i mnie złapał klejącą ręką z orzeszkami za moją rękę. Mówił coś jakby był bardzo mądrym dzieckiem. Wytarłem rękę. Poszedłem do swojego pokoju. Tam stał wielki monitor, albo telewizor, nie wiem czy dla mnie, czy gdzieś miał być przestawiony. Stała tam nieznajoma gruba kobieta, rozmawiająca z jakimś swoim znajomym. Popchnęła mnie na kanapę bez powodu i dalej rozmawiała. Też ją odepchnąłem. W monitorze była wnęka z ustawieniami rozdzielczości, a w niej kubeczek z mnóstwem lizaków. Lizak odpowiadający za najwyższą rozdzielczość został zabrany przez kogoś kto już ustawił rozdzielczość właśnie na najwyższą, czyli 4K. Wziąłem jednego płaskiego lizaka dla siebie. Dałem trochę temu dzieciakowi. W tym momencie to się działo jakby, zamiast na kanapie, to na ławce przystanku autobusowego. Były tam też okrągłe, kuliste lizaki. Przeniosło mnie znowu do dużego pokoju. Ten dzieciak znowu coś gadał i dotykał mnie klejącą ręką. Założyłem czarne słuchawki. Nagle znalazłem się bardzo wysoko w powietrzu, w chmurach. Wskakiwałem do oceanu co było przyjemne. Wskakując w wodę wyskakiwałem na drugą stronę, gdzie znowu znajdowałem się w powietrzu i znowu wskakiwałem do wody z wysokości. Za każdym razem, gdy znajdowałem się pod wodą, czułem głęboki spokój, ciszę i byłem w stanie wciągnąć dużo powietrza. Po którymś razie, zatrzymałem się na plaży pod wieczór. Szumiały fale. Na piasku leżała ostra blacha. Była pomalowana w różnokolorowe pasy. Rzuciłem ją w trawę i wbiła się pod kątem. Gdy szedłem tak po plaży, przeniosło mnie w okolice mojego zamieszkania. Wszędzie było pełno białego piasku. Pomyślałem, że to pewnie z plaży nasypało. Raczej nie, ten piach przywiało z pustyni, zapewne z Sahary. Idę ulicą i jednak wydaje mi się, że to śnieg. Ulica była zasypana tak, że samochody nie mogły jeździć. Wszedłem do lasu. Ktoś szedł z białym psem. Wyskoczył i biegł między drzewami. Widok nie był płynny, zacinała się. Pies był raz tu, raz tam, a potem nagle zniknął. Wyszedłem z lasu i szedłem w stronę parku. Nadal wszystko słabo widziałem, jakby coś mi co chwilę zasłaniało widok. Pojawiałem się co kilka metrów. Zatrzymałem się przy wejściu do parku. Tam stała jakaś dziewczyna. Odwróciła się do mnie, a ja ją objąłem. To się działo jednocześnie w tym przejściu do parku i w autobusie. Z boku, zza czegoś wyszła jej koleżanka, też była ładna. Podczas budzenia się czułem jeszcze przez chwilę jak ją obejmuję. 28-11-2020 Patrzę się przez okno do wnętrza kiosku. Na łóżku leży półnaga kobieta. Nad nią koc zawisł jakby fala się zatrzymała lub wiatr zawiał. Z obrazu wiszącego na ścianie wychodzi czyjaś ręka. Są tam jeszcze inne postacie. Wszystko to jest nieruchome, jakby zapauzowane. Wydaje mi się, że to mogą być duchy. Szyba robi się ciemna i obraz zanika. Przechadzam się przez tłum tańczących powiększonych świeczek na tort urodzinowy. Poruszają się w powietrzu raz w lewo, a raz w prawą stronę. Z przodu ktoś idzie ubrany w garnitur i kapelusz. Zatrzymuję się przed klatką schodową. Biorę podłużne szyszki i wrzucam w krzaki. Dowiedziałem się od kogoś, że jak zgniją to z tego coś wyrośnie ciekawego. Patrzę się do góry na ścianę. U kogoś, chyba z drugiego piętra, rosną grzyby pod parapetem. Jakaś sąsiadka, której nigdy nie widziałem, wchodzi do piwnicy i bierze mój nowy rower jakby to był jej. Pewnie nawet się nie zastanowiła. Jedzie za bloki, tam gdzie z góry widać las. Wychodzi na to, że my jedziemy jednocześnie na tym rowerze, a ona nawet mnie nie zauważa. W pewnym momencie zawracam i się zatrzymuję. Gdy schodzę, ona jedzie, a ja ją gonię. Na razie powoli jedzie i prawie ją doganiam, ale jak wyjeżdża na główną ulicę, to przyśpiesza. Biegnę szybciej. Obraz się rozmazuje i jak robi się wyraźnie, znajduję się w jakich ruinach. Jakaś pani tam się zajmuje naprawą samochodów czy motorów, domyślam się. Chociaż dziwne, że ktoś tam jest. Przecież wszystko tu porozwalane jakby lata temu nastąpiło trzęsienie ziemi. Mówię jej, że jakaś kobieta weszła do piwnicy i zabrała mi rower, bo myślała, że to jest jej. Pytam się jej, czy może tu nie przejeżdżała, chociaż znałem już odpowiedź. "Jakaś kobieta pojechała na rowerze, tak? Nie, nie widziałam takowej." Wychodzę z tego pomieszczenia i budynku. Z oddali widzę, że wyszedłem z przeogromnego kościoła. Pewnie to był jeden z tych Fraktalnych Kościołów. Za nim widziałem most. 30-11-2020 Czytam jakąś książkę. We śnie wszystko wyraźnie widać. Tekst nie zmienia się nawet, gdy wracam do poprzedniej strony coś sprawdzić. Nic z tego niestety nie pamiętam. Jest słoneczny, letni dzień. Wychodzę z domu. Wszędzie śnieg, mróz, zimno. Przechodząc przez ulicę, widzę jak wzdłuż tej ulicy porusza się fala ciepłej morskiej wody. Po drugiej stronie zastanawiam się, gdzie iść. Do lasu nie. Poszedłem na koniec ulicy. Z daleka widziałem dziwne budynki. I plażę. Tam podążała ta fala. 09-12-2020 Przyjechały dwie ciocie i znajoma mamy. W dużym pokoju wyjrzałem przez okno balkonowe. Zamiast bloku był statyczny obraz boiska z piłkarzami, słychać było gwizdy. W domu widok był rozmazany. Wyszedłem z zamiarem pójścia do lasu, tego po prawej stronie. Obraz zrobił się ostrzejszy. Przypomniało mi się, że to w sumie bez sensu, bo ten las wycięli. Wtedy natrafiłem na kawałek ogrodzenia z metalowej siatki. Mogłem to obejść, ale sen się zawiesił i mnie przykleiło. Zanim się obudziłem, widziałem jeszcze dwie dziewczynki biegnące za tym ogrodzeniem. Przed klatką schodową, na trawie były ustawione w równej odległości biurka ze starymi komputerami z monitorami kineskopowymi. Przyszedł dawny kolega Damian i włączył dalszy komputer. Coś trzasnęło. Zapytał się mnie co to miało być. Mówię mu, że to ten obrazek kółka czy czegoś na kartce był dołączony do ekranu logowania i za każdym razem, przy logowaniu, wydaje taki dźwięk jakby petarda wybuchała. W kuchni przy stole mama wypełniała ankietę czy coś dla mnie związanego z wirusem. Były cztery pytania. Pierwszych trzech nie pamiętam. W czwartym pytali się "Czy masz olej w głowie?". Oczywiście, mówię, w głowie to ja nie mam żadnego oleju. Ktoś dzwonił telefonem. Odebrałem. Mówili, że są ze Szczecina i zaraz tu będą. I rzeczywiście już ktoś pukał i dzwonił. To policjanci covidowi! Już weszli! Było ich dwóch. Udało mi się im wyrwać i wybiegłem na zewnątrz. Pobiegłem za las i biegłem wzdłuż ulicy. Pokazały się budynki, których tam nie było wcześniej. Trochę jakby niedaleka przyszłość. Jakaś pani wchodzi do swojej klatki schodowej. Wiem, że ci policjanci już są blisko. Wołam do niej "niech mnie pani ukryje!". Wchodzimy. Zamek do jej drzwi ktoś jej wcześniej zepsuł. To nie były zwykłe drzwi, to były drzwi teleportacyjne. Wystawały miedziane druty. Podpaliłem je zapalniczką. Zapaliły się, dzięki czemu nastąpiło połączenie. Otworzyłem drzwi i przeszliśmy. Jej mieszkanie to był wielki pojedynczy pokój kwadratowego kształtu. Był to prawie pusty pokój - po środku przy ścianie łóżko, a przy drugiej ścianie długie biurko. Ona usiadła na chwilę na łóżku. Teraz była młodsza niż przedtem. Drzwi były otwarte. Na korytarzu stała mała szafeczka z jakimś plakatem na ścianie. Chodzili tam jacyś ludzie, dziwne. Ktoś ruszał przy tym plakacie. Wyszedłem na chwilę. To był tunel prowadzący na dworzec. Pomiędzy jakimiś wielkimi szafkami i innymi gratami był ustawiony ten "wirtualny" pokój. Na tych szafkach położony był szklany sufit. Ściany i drzwi też były szklane. Wróciłem. Ktoś wszedł. Myślałem, że to ci policjanci, ale nie. To jakieś dzieci przyszły i zostawiły jej na biurku 50zł i kilka stówek. Wzięła je. Przyszli jacyś starsi ludzie i chyba ksiądz. Mieli wyprawić egzorcyzmy. Pomyślałem, że będzie to zabawne, niech będzie. Usiedliśmy na łóżku, a oni wymówili jakieś modlitwy, pokropili na nas święconą wodą i wyszli. Potem przyglądaliśmy się w róg przy suficie. Był krzywy. Trzeba będzie wyrównać. Idę ze szkoły jakimś korytarzem. Kogoś bili i przez to spadł mi jogurt na ziemię i się rozwalił. Zastanawiam się czy jeść taki otworzony. Nie no, wracam do sklepu w szkole i kupię nowy. Jest ciemna noc i siedzę, gdzieś na balkonie (nie moim) bez płotu z dwoma dziewczynami, jakimiś znajomymi. Kłuje mnie, bo siedzę na gałęziach z igiełkami. Jedna znajoma postanawia, że już idzie. Zeskoczyła z balkonu i poszła. Druga też idzie i ja też. Po nią przyjechał ktoś samochodem. Ja idę dalej tunelem. Znowu ciemna noc. Siedzę, gdzieś wysoko i nawet nie zastanawiam się co tam robię i co to za miejsce. Wydaje mi się, że to dach, gdzieś na mieście. Jest tam kilka osób oprócz mnie. Jeden kolego czy ktoś tam zeskakuje. Trzyma się balona napełnionego helem, więc łagodnie opada na ziemię. Widzę go w oddali jak przechodzi przez ulicę i trzymając się za sznurek od balonika nogami prowadzi rower. Dziwię się jak on utrzymuje się na tym balonie i jeszcze rower popycha nogami. Też tam idę. Kieruję się w stronę dworca. Przedtem jeszcze jest przystanek autobusowy i jakaś koleżanka stoi z psem. Drugi kolega szybko przebiega przebiega przez trawnik, bo ten pies go chciał gonić, a smycz była długa. Woła do mnie "szybko, przechodź!". Mnie się nogi blokują i tak powolutku mi się idzie. Chociaż ciemno, to widzę wszystkie psie gówna w trawie. Pies prawie mnie dopada, ale ona go przyciąga za smycz. Zamiast do przodu to spycha mnie jakoś w bok, a ten pies znowu skacze na mnie. Odpycham go ręką. Ona mówi, abym szybko przechodził, bo mi palce odgryzie. Mnie tam coś blokuje. Pies skacze na mnie i prawie gryzie w rękę. Budzę się i sprawdzam palce. Nie odgryzł mi. W tym śnie jest dzień. Jakaś siła mnie bardzo szybko ciągnie. To pojemnik po melatoninie, który trzymam lewej ręce. Szybko przelatuję przez drzwi prowadzące na dworzec. Wychodzą ludzie i jakiś dyrektor tego miejsca. Na środku stoi jakaś dziewczyna. Mnie tam szybko przy niej przeciąga. Wbiegam na ścianę i biegnę po niej. Wybiegam na zewnątrz. Zatrzymuję się, ponieważ odkręcił mi się ten pojemnik od melatoniny. Znajduję się w trawie przy niskim betonowym murku, niedaleko jest jezioro. Idzie jakaś pani z małym czarnym psem. Zabieram szybko rękę z murku, bo już prawie mnie ten pies ugryzł. Składam pojemnik po melatoninie i przyśpieszam. Wracam się w poprzednie miejsce. Jest tam wielka scena i tam jest D. J. Trump. Przemawia do ludzi. Mówi, że to kłamstwa, że to było oszukane. Zawiesza kartka pod kartką zawierającymi dowody (łącznie cztery), gdzieś bardzo wysoko na szarej ścianie. Później nastaje noc i znajdujemy się przed Białym Domem. Trump sprowadza kilkukrotnie burzę i duże ilości wody z nieba. Ma to oczyścić Amerykę. Przylatuje fałszywy Superman i atakuje go. Lecą wysoko w chmury i walczą ze sobą. Trump zwyciężył. 10-12-2020 To był taki szkolny pałac. Schodzę szerokimi białymi schodami. Mamy iść biegać z klasą. Przed drzwiami wyjściowymi leżą dwie pary moich butów. W tych nie będę biegać, bo to dobre wyjściowe. Idę szukać trampków. Nie wiem nawet, którym pokoju czy sali je zostawiłem i nie mogłem ich znaleźć (może dlatego, że nie mam żadnych trampek). W tym czasie wszyscy już zdążyli wrócić z biegów. Nauczycielka woła wszystkich "dzieci, chodźcie, będzie test z robienia kwiatków". Idziemy na piętro. Otwiera się niewielkie pomieszczenie. Jakaś szalona kobieta stoi z karabinkiem załadowanym przezroczystym żółto pomarańczowym żelem. Z tyłu odchodzą przewody napełniające tym płynem. Ona trzęsie się jak jakaś narkomanka czy alkoholiczka. Porusza się na wszystkie strony. Sprawdza tylko co jakiś czas maszynę ustawioną z tyłu za nią. To była wirówka, też skacząca. Jest uzależniona od robienia dzieciom donosowych wtrysków. My się ustawiamy w kolejkę. Pomyślałem, że niech kilka osób przejdzie to wtedy wchodzę. Tamtej ręce coraz mocniej się trzęsą ze zniecierpliwienia. Już nawet wypuściła trochę w powietrze "dla spróbowania". Wchodzą jedna osoba, druga, trzecia. Szybciej, szybciej! No to teraz ja. Nadstawiam nos i mi wstrzykuje ten żel do lewej dziurki. Od razu źle się czuję. Połowę zatok mam zapchanych, ciężko mi oddychać, nie czuję lewej strony głowy. Wychodzę. Przechodzę w tył kolejki, aż do schodów. Nie wiedzą, że to tylko pogorszy sytuację. I o co miało chodzić z tym "testem"?, że niby teraz będą sprawdzać kiedy się to rozpuści i wypłynie nosa? Czuję się zły, że tak dałem się nabrać. Trzeba było iść biegać w tych kapciach albo na bosaka. 11-12-2020 W nocy byłem, gdzieś na wysokościach znowu z jakimiś kolegami. Tam była wodna zjeżdżalnia i niewidoczny w dole basen. Zjeżdżalnia zakręcała do góry, tak że ja się zjeżdżało to można było wrócić na górę. Oni zaczęli zjeżdżać na jakichś pontonach, wybijało ich do góry i zakręcało w powietrzu, aż wskoczyli z powrotem. Ja miałem tylko mało piłkę plażową. Zjechałem na niej, ale spadłem w dół. Nie była jak tam wejść z powrotem, bo nie było normalnego przejścia, ani schodów. Chodziłem pomiędzy zostawionymi tam samochodami. Raz otworzyłem ciężarówkę, ale to nic nie dało. Kilka osób się do mnie przyłączyło. znaleźliśmy opuszczony autobus teleportacyjny. Dzięki niemu mieliśmy wrócić na górę. Usiedliśmy razem na siedzeniach tak, aby nie dotykać się kolanami, bo coś tam. Miało nas za chwilę teleportować. W telewizji pokazywali wieżę w Chinach. Była tak wysoka, że aż wystawała ponad chmury. Ta wieża była wybudowana w czasach komunistycznej Polski i wtedy była bardzo ozdobna. Teraz Chińczycy ją przebudowali, aby się źle nikomu nie kojarzyła. Była bardzo prosta. Na górze była taka jakby wielka okrągła niezadaszona arena. Brak też było jakichkolwiek barierek na krawędziach, żadnych zabezpieczeń, więc można było łatwo spaść. Jednak jak zauważyłem na podglądzie/mapie, w środku był wewnętrzny okrągły teren, a na około coś podobnego do gór. Oprócz tego wewnętrznego kręgu, reszta to była ziemia, piach. Jakoś tak niepostrzeżenie mnie tam przeniosło razem z mamą. Byliśmy w jakimś okrągłym pomieszczeniu bez ścian, ale z czarnymi materiałowymi zasłonami. Wyjrzałem za te zasłony. Ludzie chodzili tam na plaży. Wyszliśmy z tego pomieszczenia. Ciągnąłem stojak na kółkach z ubraniami koloru czerwonego. Z oddali widziałem, że ktoś miał taki sam. Zostawiłem stojak. Mama chyba wybrała jedną czerwoną bluzkę, którą zamachała. Weszliśmy do innego wielkiego pomieszczenia. Też było tam ciemno. We wnęce stał wielki chiński robot bojowy. Na jego stopie było logo jabłka i naklejka z oznaczeniem nowego procesora wyprodukowanego przez Apple. Na jednym ładowaniu miało wytrzymać 20 minut. Pewnie Chińczycy raz to wypróbowali i tak tu zostawili ma pokaz. Zauważyłem, że miecz był już rozwalony, a jego druga stopa oderwana, leży na drugim końcu sali do naprawy. 15-12-2020 Schodziłem szkolnymi schodami razem z kilkoma osobami. Prowadziliśmy rowery. Schody zakręcały spiralnie w prawą stronę, wyglądało to jak wąska wieża. Na dole normalnie powinna być szatnia. Przez cały czas miałem uczucie, że jestem miejscem. Dziewczyna idąca za mną, śmiejąco zapytała się mnie, co ja tak dziwnie się telepię. Odpowiedziałem jej, że to nie ja, że to przecież tak się zawsze dzieje, że jak schodzi się z rowerem takimi schodami, to wtedy ściany się śmiesznie przekrzywiają i ruszają. Widziałem jak przechodzę ja razem z innymi za róg. Wiem, że tam w połowie, gdzie normalnie jest ściana, teraz są okna i my tam przechodzimy razem z tymi rowerami na jakąś otwartą przestrzeń. Mała dziewczynka wstała z krzesła. Miała głowę wrony. Poczułem się dziwnie. W wesołych podskokach wyszła z pokoju. Za oknem był rój muszek. Poszedłem w stronę balkonu. Usłyszałem kogoś głos "Balkon to pewna śmierć". Wyszedłem głównymi drzwiami. Poszedłem do małego sklepiku spożywczo monopolowego. Miałem coś kupić. Przy drugiej ladzie stała była właścicielka. Za nią były półki z książkami. Jeden dział był przeznaczony dla Ernesta Hemingwaya. Na drugiej półce były książki związane z naturą. Miały okładki w odcieniach zieleni ze zdjęciami drzew i innych roślin. Z tyłu słyszałem jak jakaś pani siada na krześle (w rzeczywistości nie ma tam żadnych krzeseł, ani żadnej drugiej lady) i słyszę jak mówi "Czy zastanawiała się pani, co może pani zrobić, aby ludzie tu przychodzący pili?". Zdziwiłem się, przecież na terenie sklepu jest zakaz picia alkoholu. No chyba, że chodziło o wodę mineralną albo jakieś soczki. Przeszedłem do pierwszej lady. Poprosiłem o dwie ryzy papieru. Zdjęła dwie z najwyższej półki, zza butli wody mineralnej. Zapłaciłem i wróciłem do domu. Wszedłem od razu do kuchni, nie wiadomo po co, nawet butów nie zdjąłem. Zawołałem do siostry, że przyniosłem już te ryzy...a tu patrzę, a to nie są ryzy papieru tylko dwa takie same tomy słownika wyrazów obcych w czerwonych okładkach. Od razu poszedłem z powrotem do sklepiku zamienić. Poprzedniej pani już nie było. Przyszły teraz trzy ekspedientki. Dwie były na zapleczu. Słyszałem jak mówiły, że za godzinę się zamykają. Przyszła ta trzecia podobna do tej z kosmetycznego. Dziwnie się na mnie patrzyła. Powiedziałem, że chcę te słowniki zamienić, bo wcześniej tu byłem i wziąłem te dwie ryzy papieru, a potem nie wiem co się stało, w domu się zmieniły w słowniki wyrazów obcych, a może nie zauważyłem, że od razu dostałem słowniki. Niech pani sprawdzi. Tam za panią na najwyższej półce, tam za butlami z wodą mineralną. 17-12-2020 Skądś szedłem, już nie pamiętam, bo to w połowie snu. Chciałem w coś lub kogoś uderzyć energią. Udało się, ale słabo. Z ręki wyleciały mi mętne fioletowe kule, podobne raczej do dużych baniek mydlanych. To było chyba przy ogrodzonym boisku. Myślałem, gdzieś pójść, ale to za daleko, sen by mi się skończył zanim bym doszedł. Szły jakieś dzieci. Na ulicy znalazłem jakieś przedmioty zamknięte w plastikowych jajeczkach. Otworzyłem. W jednym była piłka kauczukowa, a wewnątrz niej zatopiona scenka z niebieskim motylem lecącym nad kwiatkami. W drugim były dwa płaskie okrągłe magnesy, wielkości prawie dłoni. Zaszedłem do pizzerii. Zrobiło się od razu cieplej. Na ladzie leżało w prostokątnym naczyniu coś jakby spaghetti w sosie pomidorowym albo może lazania, nie wiem. Wziąłem trochę ręką do spróbowania. Niby coś czułem, ale chyba jednak było sennie bezsmakowe. Wyszedłem i poszedłem na lewą stronę, gdzie był fryzjer (w rzeczywistości jest to po prawej stronie). Idąc tunelem, słyszałem dźwięk nożyczek. Obracałem się na lewy bok. Obudziłem się na prawym. 19-12-2020 W książce, którą czytałem litery zaczęły się upłynniać, zmieniać kolory w bardzo szybki sposób. Każda miała co chwilę różny kolor. Zaczęły dołem wypływać z książki. Stałem, gdzieś przy ulicy. Zaczął padać śnieg. To te litery spadały w formie śniegu (zwykłego, białego). Na niebie był księżyc w kształcie serca i dwie duże planety blisko siebie. Skądś wracałem z tatą. Przechodzimy przez ulicę. Blokują mi się nogi i spycha mnie w lewą stronę pasów. Przeszedłem, ale zjawiła się policja. Chcieli dać mi mandat. Tłumaczę się, że mi coś się z nogami stało i przeszedłem kilka centymetrów za pasami. No dobra, nie dali mi kary. Idziemy dalej. Wyremontowali jakiś mały sklep, chyba z ubraniami. Był tam wizerunek księcia w niebieskim płaszczu. Dalej patrzę, a w trawie leżą druty, blachy i ogólnie gruz. To był zniszczony kiosk. Pomyślałem, że też powinni tak wyremontować. Nagle zaczynam biec, jakbym jednak zdecydował się uciekać przed policją. Wskakuję na dach tego sklepu i biegnę po nim, przeskakują na dach kościoła, który się tam pojawił, znowu na drugą stronę, na dach sklepu i z powrotem na kościół. Za każdym razem policja była w miejscu, gdzie skoczyłem. Zeskoczyłem i biegłem pomiędzy blokami, na około. Wpadłem na siatkowe ogrodzenie przy lesie i się zaplątałem. Policja już tu była i zakuli mnie w kajdanki. Obudziłem się i sprawdziłem czy nie mam kajdanek na rękach. Nie miałem. Wyszedłem z jakiegoś tunelu i szedłem przez chwilę korytarzem za kilkoma dziewczynkami. Usiadły przy stolikach otwartego baru, aby coś zjeść. Przybliżyła się do mnie daleka wizja. Jakieś magazyny, pokoje. Wszystkie meble i co tam było było z drewna. Za dużo szczegółów, by to zapamiętać i opisać. Możliwe, że te pomieszczenia były fraktalne. W jednym pomieszczeniu stał z tyłu telewizor, a przed nim stał piosenkarz i piosenkarka. To byli metalowcy. Dziwnie wyglądali, tak kanciasto. Zaczęli tańczyć tak po metalowemu i śpiewać. Nie byłem pewien czy to rzeczywiście był metal. Muzyka to jakieś hałasy, ale nie metalowe. 20-12-2020 Jadę, gdzieś autobusem, chyba do sklepu. Nie wiem po co tam jadę autobusem jak to jest niedaleko. Na drugim przystanku wsiadają panowie konduktorzy. Chwilę czekam i wybiegam z autobusu. Słyszę jeszcze jak jeden woła mnie po nazwisku. Skąd je zna, czy teraz w autobusach są kamery z rozpoznawaniem twarzy? Przebiegam przez ulicę, nie wiadomo gdzie. Wbiegam do jakiegoś bloku. Ktoś za mną ciągle idzie (albo ja za tym kimś, to nie było pewne). Na klatce schodowej były moje koty. Jakoś weszły do tamtejszej piwnicy. Zabrałem je i wychodzę z tego bloku. Otwieram drzwi, a tam znowu takie same. Otwieram te następne i znowu pojawiają się następne. Stwierdzam, że to samoreplikujące się fraktalne drzwi. Widzę dwa symbole. Po prawej kwadrat, a po lewej trójkąt lub coś podobnego. Po otwarciu, którychś następnych drzwi docieram do właściwych. Biorę koty znowu ze sobą, bo w czasie otwierania kolejnych drzwi, ciągle znikały i pojawiały się w piwnicy i musiałem po nie wracać. Także za każdym razem, po otwarciu kolejnych drzwi, ten ktoś jakby od nowa szedł za mną (albo przede mną), jakby się to co chwilę resetowało. W końcu, gdy wyszedłem z tego bloku z kotami, wsiadłem do autobusu. Bez kasowania biletu. Tym razem kanary się nie zjawiły. Słyszę w myślach imię "Cynthia". Lato. Siedzę sobie w dużym pokoju. Dużo osób znanych i nieznanych. Nie ma drzwi od balkonu, ani okien. Balkon nie ma płotu, jest tylko zasłonięty różowym materiałem. Za pomocą telekinezy poruszam jakimś napompowanym niebieskim woreczkiem z lodem czy czymś. Przelatuje przez zasłonę. Przyciągam go, aż z silnie, bo prawie by mi rozciął policzek krawędzią. Trzymam. Przychodzi jakaś dziewczyna z brązowym kucem. Zaraz wychodzę z nią jechać do hotelu. Znalazłem się w labiryncie ścian, dopiero co się budującego kościoła. Jakaś kobieta wskazała leżący na ziemi kamyk. Spytała się czy to ja go tam zostawiłem. "Nie". "Wierzę ci", odpowiedziała. Powiedziała to tak jakoś niepokojąco, jakby ten kamień leżący na ziemi oznaczał coś strasznego. Podała mi kamień. Tam było przejście do piwnic. Biegnę za kotami, aby się nie zgubiły. Ta odnoga piwnicy w rzeczywistości jest krótka, a we śnie ciągnie się kilometrami. Piwniczny korytarz zmienia się pociąg. Koty wskakują do przejścia pomiędzy przedziałami. Drzwi się zasuwają. To jest winda. Z daleka rzucam tym kamieniem. Drzwi się rozsuwają. Koty wybiegają na drugą stronę. Tam jest inny korytarz, szkolny czy coś. I znowu następne drzwi przedziałowe, które są windą. Tym razem dobiegam i otwieram drzwi. Dalej jest bank, nikogo nie ma. Potem przebiegam dalej. Docieram do swojego pokoju. Leżę w łóżku. Widzę, że koty się podwoiły. Jedna z kopii nie ma włosów/sierści. Idę do kuchni. Tamta kobieta z kościoła zemdlała i upadła na mnie. Śpi. 21-12-2020 W nocy ktoś puka do nieistniejących szklanych drzwi obok okna. Tłum ludzi. Chcą, aby ich wpuścić. Od tych drzwi Ciągnie się na zewnątrz wokół ściany, aż do balkonu przejście, a dalej plac. Tam stoi Melinda Gates. Ona i jej znajomi coś świętują. Za chwilę Melinda puka do tych nieistniejących drzwi, aby ją i innych wpuścić. Nie otwieram. Już dzień. Na kołdrze siedzi wielki trzmiel z różnobarwnymi skrzydłami motyla. Przekładam go na kartkę papieru i idę w stronę balkonu, aby go wynieść. Po drodze spadami i mam trudności z chwyceniem go. Jakoś udaje mi się, ale kładę go na parapet i robi się biały, wszystkie kolory uszły. Mam nadzieję, że się obudził, że to tylko jego bezbarwna powłoka została w tym śnie. Coś puka do mojego okna. Patrzę, a tam takie, w sumie nie wiadomo co, jakby owad z drucików. Wiem, że to nie było by dobrze, aby się dostał do środka. Jakoś tak trochę otwieram okno i szybko zamykam. Idę do dużego pokoju. To coś przylatuje. Pokazuję to tacie. Bierze to i wyrzuca za balkon. Wieczorem siedzimy w kuchni, bo jacyś goście przyszli. Jakaś pani siedzi blisko mnie. Nie wiem kto to, ktoś ze szkoły?, nauczycielka? Jakoś dziwnie siedzi, jakby na środku stołu. Prawie mnie obejmuje. Nie wiem czy jest smutna czy wesoła. Mówi coś mniej więcej jak "A czy wiesz co będzie robiła Emilia i Agnieszka?". Nie wiem i trochę się dziwię, przecież Emilia popełniła wiele lat temu samobójstwo. Potem idziemy jakąś dużą ciemną salą do oświetlonych drzwi. W samochodzie siedzą cztery osoby. To bracia. Są do siebie podobni, ubrani po gangstersku, w kapeluszach. Jeden wyszedł. Drugi został zastrzelony. Kierowca wyrwał sobie z niewiadomego powodu żuchwę i pociekła woda. Uśmiecha siedzącego z tyłu, widać małe kły. Idzie na tył i już go prawie gryzie, gdy ja się wybudzam. Wstaję, bo wiem, że jak się sen powtórzy to ja tam będę z tyłu siedział i będę zagryziony przez wampira. Wychodzę z pokoju. W ubikacji nie mogę zapalić światła, ani na przedpokoju. Wiem już, że jest coś nie tak. Idę do pokoju siostry. Zamiast niej jest ktoś inny. To cosmic. Budzę go, a może nie spał, nie wiem. Pokazuję, że tam nie można zapalić, a za to tu nie można zgasić światła. Zgadza się, że to dziwne. Później, w moim pokoju na oknie coś zwisa, wielki brązowy pająk? Przez drzwi przechodzi drugi wielki, czarna tarantula. Chcę go złapać, ale ucieka. Na podłodze w całym mieszkaniu jest dużo jakich rzeczy porozkładanych i w nich się chowa. Do kuchni wchodzi ten nibypająk z okna. To jest raczej jakieś nieznane zwierzątko podobne do małpki. Wynoszę to na klatkę schodową. W Naszej Twórczości ktoś pododawał pełno różnych filmów. "Nasza Twórczość" znajdowała się na dalekiej asteroidzie. Niby tam była niedokończona lista tych filmów. Nadchodziła inwazja. Unosiłem się przy wielkiej metalowej ścianie. Przyleciała dziewczyna w brązowym kombinezonie. Tak się unosząc przy tej ścianie, wyciągnęła jakąś broń z jednej z wielu metalowych szuflad znajdujących się w tej ścianie. Strzeliła. Testowała holograficzne interfejsy wyświetlane w powietrzu. 23-12-2020 To było miejsce, nie wiadomo gdzie, rozmyte jesienne pomarańczowo żółte tło. Tam była wysoka konstrukcja, a na niej wiele dużych szaf z szufladami. Wspinam się tam. Jakaś pani wyciąga z jednej i drugiej szafy dwie linowe drabinki (lub skakanki) z metalowymi rączkami. Mam się na nich podciągać albo huśtać. Gdy już je chwytam i prawie zeskakuję, aby się rozhuśtać, jakiś gościu wychodzi z następnej szafy i podaje mi żelazko do prawej ręki. Dlaczego mam to trzymać?, czy to ma być dodatkowy ciężarek? Biorę żelazko i spadam. To spadanie polega na tym, że nagle pojawiam się na dole. Nawet się nie przewróciłem. Stoję w kupce liści. Żołnierz, stary weteran wojny, coś przygotowuje obok drzewek przy ulicy. Jest mróz, przynajmniej minus dwadzieścia. W chodniku jest dziura. Wypełnia to odpowiednimi materiałami. Aby to stopić, podkłada bombę. Bomba nie eksploduje w takich warunkach, tylko stapia ten materiał. Bulgocze, dymi, tworzy się kształt betonowej kafli. Przychodzą gapie, dzieci i jakaś stara pani z siwymi włosami. Ona jest szalona, może skądś uciekła? Przygląda się tym kaflom. Wchodzi do niezamarzającej wody. Najpierw po kolana, potem klęka i cała się zanurza. Wciąga ją pod chodnik przez mały otwór pod jedną z kafli. Nie rusza się. Żołnierz zauważył i ją wyciąga. Wytrzeźwiała. Czy nie jest świadoma, że jak wejdzie pod wodę to może się utopić? Sytuacja powtarza się kilkukrotnie. Za ostatnim razem, to samo dzieje się z białym lisem. Tym razem ja go wyciągam. Ma dziwny wyraz twarzy. Przerwa. Schodzę szkolnymi schodami. Na dole jest przechodnia mała kwadratowa salka, do której wchodzi się tymi schodami. Tapeta jest granatowo brązowa z ciemnozielonymi wzorami. Obok jest druga podobna to tej sala. W sali są ustawione na około ławki z krzesłami i nic więcej. Ktoś tam siedzi. Wiem, że on mieszka niedaleko, niedawno wprowadził się do klatki obok. Jest z młodszej klasy. Wychodzę na korytarz drugim wyjściem. Na podłodze pełno porozsypywanych puzzli i innych niezidentyfikowanych kolorowych przedmiotów. Podnoszę jeden puzzel. Na obrazku jest jakieś zwierzątko, możliwe, że łoś, podpisane imieniem Bobek albo jakimś innym podobnym. Zbieram kilka puzzli. Przychodzi Mikołajczyk. Pyta się co tam mam. "Puzzle." "O ja cię kręcę!, jakie super fajne!" i zbiera jak najwięcej. Idzie z nimi do tej małej przechodniej salki z tapetą jak papier do pakowania prezentów. 27-12-2020 Jadę z tatą, gdzieś autobusem. Do lekarza coś dla mamy załatwić? Nie wiem co to było. Wszystkie miejsca są zajęte. Z tyłu jakieś roześmiane dziewczyny wstają. Wydawało mi się, że to siedzenie skierowanie do przodu, ale było do tyłu. Najpierw były dwa wolne, teraz tylko jedno. Siadam i tak jedziemy. Wchodzę do sklepu. Zastanawiam się dłuższą chwilę co ja tam miałem kupić. Jakieś warzywa, tak? Po prawej stronie od drzwi wejściowych są kasy samoobsługowe.Trochę się dziwię, tam przecież normalnie są lodówki. Warzyw też w sumie nie ma, ale we śnie jestem pewien, że są. Pytam się kogoś, gdzie są takie te, no, tam przed mięsami była lodówka z tymi takimi warzywami jakimiś takimi, kapustami? Podaje mi, ale mówię, że taką inną, morze to nawet kapusta nie miała być. Podaje mi inną kapustę i pyta się mnie w czym ta jest lepsza. Nie wiem, bo ja nawet nie wiem co ja miałem kupować. Nie pamiętam czy wziąłem tą kapustę czy nie. Wyszedłem drzwiami, też nie pamiętam, czy tymi, którymi wszedłem, czy drugimi, wyjściowymi. Ktoś czeka niby na mnie. Jakiś pijak czy bezdomny? Nie znam. Wygląda na niskiego krasnoluda. Idzie, a ja zanim. Przechodzimy przez ulicę i wchodzimy do lasu. Tu przez chwilę robi się taki jakby teledysk. Słyszę muzykę z Heilung "Hamrer Hippyer". Krasnal schował się za drzewa po lewej stronie. Po prawej stronie jest dziewczyna, prawdopodobnie G. z innego forum. Trzyma rudą wiewiórkę i wylizuje jej futerko na głowie. Wszystko tu dzieje się w lekkim przyśpieszeniu. Następnie zaczynamy rysować na ziemi jakieś wzory, linie, kwadraty w spiralę wokół drzew. Chyba rysujemy kredami, bo ślady są białe. Gdy ona rysuje, ja podążam śladem za nią tworząc drugą warstwę, wokół drzew i na ścieżce. Obwody elektryczne, elektroniczne czy coś podobnego? Wtedy pomyślałem, że to są jak ściany pozostawiane przez pojazdy z gry Armagetron Advanced, ale tam nie można było przejeżdżać przez te ścianki, a tu ona przecięła linie. To ja też. Poszła dalej. Jeszcze zrobiłem obwódkę za dwoma kamieniami i szybko za nią robiłem prostą linię, bo już za dużo tego było. Ona stała na skraju lasu i rozmawiała przez telefon. Pomyślałem, że pójdę i sprawdzę w tym czasie, co tam się działo w tamtym miejscu lasu, w którym weszliśmy. Idę jasnym "korytarzem" lasu. Na końcu jest zamazane, zasłonięte czymś. Po prawej za ogrodzeniem jest nieoświetlona biblioteka. Nagle zza zasłony wyskakuje straszny T. Rex. Trzeba było od razu wyjść z lasu tamtą stroną, a nie sprawdzać coś tutaj. Biegnę. Przeskakuję przez ogrodzenie i wskakuję w książki. Książki trochę mnie przysypują, ale tyranozaur wie, w którym miejscu jestem, chociaż jest tam ciemno. Po cichu się cofam. Budzę się. 04-01-2021 Słuchałem jakiejś muzyki na słuchawkach. Nagle do pokoju wlatuje pszczoła i siada na laptopie. Mama wchodzi do pokoju i mówi, że trzeba coś z tymi pszczołami zrobić, bo one się zagnieżdżają w ramach okna. Wyszedłem po coś do kuchni. W radiu grali akurat to samo co przed chwilą słuchałem na komputerze, ale nie byłem pewien tak do końca, więc zacząłem się przysłuchiwać. Wtedy właśnie mama wyłączyła radio. Wróciłem do pokoju. Coś brązowego mi zaćmiło po prawej stronie, widziałem kątem oka. Coś leciało przy ścianie. Patrzę, a tam ćma siedzi na ścianie. Wielka, brązowa ćma. Duża, co najmniej jak dłoń. 05-01-2021 Dwóch chodziło po zaśnieżonych górach. Jeden usiadł sobie (albo się przewrócił?). Drugi tyłem skoczył w przepaść. W tym czasie zrobił sobie selfie w locie. Chciał, aby zdjęcie było z innej niż zwykle perspektywy. Zdążył odrzucić telefon, co by ten pierwszy zobaczył zdjęcie. Ten co się przewrócił się obudził i patrzy co się stało z kolegą. Robiący zdjęcie, okazało się, że w porę złapał się czegoś wystającego, może korzenia drzewa i właśnie się wspina na górę. 06-01-2021 Siedzę na torach (przed biblioteką?). Zbliża się pociąg. Kładę się i wchodzę pod tory. Czekam, aż przejedzie nade mną. Wstaję i jestem w kuchni. Ten pociąg wjeżdża, ale jest w całości zbudowany z książek. Książki wjeżdżają po stole i rozsypują na podłogę. Przychodzi jakaś dziewczyna i dokłada jeszcze więcej. Mieszają się na podłodze. Przenosimy je na moje łóżko. Na łóżku już jest dużo wielkich, ciężkich ksiąg. Mam je niby przeczytać w kilka dni, a tu jeszcze kilkadziesiąt dodatkowych dochodzi. Może dam radę. Siedzę teraz na starym łóżku, odwrotnie ustawionym. Jest tamta dziewczyna. Oprócz niej, na końcu łóżka, jeszcze siedzi przede mną po turecku jakaś pani, chyba nauczycielka. Otworzyła mój zeszyt od matematyki i przegląda. Z zeszytu wypadła kwadratowa karteczka z narysowanym, za pomocą czarnego długopisu, konturem kwadrata, a w środku kwadrata czarna kropka. Pyta się mnie "A jak tam twoje oceny?" A za chwilę "Kto ci to założył?" "To będzie jeszcze kilka razy." W szkolnej sali leżało dużo różnych rzeczy porozkładanych na ławkach i na podłodze. Mama stała przy biurku nauczycielskim. Znalazłem dwa plastikowe pudełka od kaset z muzyką. To były piosenki Michaela Jacksona. Widziałem wcześniej dwie kasety w paczkach z prezentami, które chyba pakowałem. Były trzy paczki, mała, średnia i duża. Przez chwilę widziałem ich zawartość. Te paczki z prezentami to były stałe, które się dawało komuś na prezent, a potem oni oddawali z powrotem i pakowało się znowu do tych trzech paczek, aby czekały na następny rok. I potem znowu to samo. Byłem pewien, że te dwie kasety były w tej średniej. Wyciągnąłem jedną, ale kaset nie znalazłem, bo to była mała paczka. Średniej i dużej jakoś nie mogłem znaleźć. Dwie baterie paluszkowe leżały na biurku nauczycielskim. Podniosłem je, ale tam nic nie było nagrane, bo to były zwykłe "operacyjne" baterie. Odłożyłem je. Pani nauczycielka prowadziła nas do jakiejś innej sali. Kilka osób mnie namawiało, abym zobaczył kto tam mieszka. Tam po lewej, korytarzem, tam mieszka stara baba. Ciekawe czy się nie będę bał, bo ona tak naprawdę nie jest człowiekiem. Dobra, idę. Prowadzi mnie jakaś pani. W sumie to tej się powinienem bać, miała pół twarzy zniekształconej i czarnej jakby była spalona. No to dzwonię i ta pani, co miała być straszna, otwiera drzwi. Ja wtedy z krzykiem AAAAAA, uciekam. Chociaż nie wiem dlaczego. Wyglądała normalnie, nie to co ta co mnie tam prowadziła, pewnie zombi jakieś. Biegnąc zauważam, że ktoś wchodzi do środka przez "klatkę schodową". Tutaj była wielka galeria handlowa połączona z mieszkalnymi apartamentami i szkołami. Wracam się do nich, ale się zgubiłem tam i nie mogę ich odnaleźć. Dochodzę do końca korytarza (to pewnie nie był koniec, dalej to się ciągnęło). Końcówka była słabiej oświetlona. Szły panie pielęgniarki. Wchodzę schodami na jasne piętro. Tutaj był szpital psychiatryczny połączony z zakaźnym. Słyszę śmiechy łachahaha. Waldek Kiepski się śmieje i potem coś mamrocze do innych. Jest tam też, trochę do niego podobny, jakiś dawny kolega, dzieci i inni pacjenci. Bawią się. Dziwne, że nikt mnie nie zauważył. Schodzę z powrotem, bo psychiatrykiem nie będę szedł. Przechodzę przez całą galerię i siadam przy ścianie, tam gdzie to dziwne mieszkanie było. Ktoś z klasy wrócił. Pokazuję mu, że mam taką ulotkę. W prawej, pomarańczowej części zostały takie jakby resztki gry, która została zgubiona. Te resztki są minigierką. Widok z góry na las, słabo zarysowane jakby ołówkiem. Zaczyna się poruszać, idzie jakaś nieokreślona postać. Wciąga nas. Przechodzimy przez jakieś zgliszcza. Wchodzimy do opuszczonego kościoła. To jest inna strefa rzeczywistości. Panuje tu leśny chaos, wszędzie ziemia, ściółka, szyszki, kora, gałęzie leżą naokoło. To jest miejsce złej czarownicy. Niby mamy tam kogoś ratować (jakieś zwierzątko?). Wchodzę na niewielką górkę usypaną z kamieni. Po drugiej stronie stoi szaro czarny wilk. To ta czarownica ukazała się nam w takiej formie. Mały, leśny ludek przebiega obok wilka i gdzieś biegnie. Wilk zmienia się w bardziej ludzką postać. Ta czarownica stoi po środku kościoła. Coś do nas mówi. Widać tego ludka pod ziemią. Widzę go tak jakoś z boku, widzę co robi pod ziemią i poza, to co się dzieje ponad ziemią. On wyciąga dwa kolce i spod ziemi wbija je w bose stopy czarownicy. Ona rozzłoszczona, rozkazuje swoim służącym, aby go złapali. Okazało się jednak, że pod ziemią były drzwi czasoprzestrzenne i jego dawno już tam nie było. Powiedziała, że możemy już iść. Ten ktoś z kim tam byłem przechodzi pomiędzy drzewami. Zarówno czarownica i ten ktoś byli niewyraźni. Poszedłem za nim i wszedłem do windy. Poruszamy się do góry, na zewnątrz. Wchodzi wizja czterech mafijnych braci jadących czarnym samochodem w nocy. Oni się już przewijają przez dłuższą serię snów. Kim oni są? Gangsterami wampirami? Czterech wiralnych jechało przez snieżną noc. Wychodzimy z windy do tej "klatki schodowej" i przechodzimy do galerii handlowej. Gdzieś po środku, spotykamy się z innymi, czekającymi na nas. Omawiamy co zdarzyło się w strefie leśno kościelnej. Ludek nam zwiał, a czarownica nic nie zdziałała. |
W odpowiedzi na pojawiła się wiadomość opublikowana przez kosmiczny
raz jako nurek, raz jako kosmiczny spamujesz forum w stylu odlotowo psychodelicznym - ps. obawiam się, że przedawkowałeś butapren:)
|
Ten post był aktualizowany .
To nie jest żaden spam. Chciałem się tylko z wami podzielić snami :)
p.s. nurek zgubił email i nie mógł się zalogować. p.p.s. Czytanie na własną odpowiedzialność :D |
tu jest tekst z utworem King Crimson z lat 70 -w tłumaczeniu jest on pokręcony i odleciany - ciekawe jak jest odbierany w orginale - ps. nadmieniam, ze jest to muzyka mieszcząca się w moich upodobaniach ale w te teksty raczej się nie zagłębiam
https://www.tekstowo.pl/piosenka,king_crimson,cat_food.html |
W odpowiedzi na pojawiła się wiadomość opublikowana przez kosmiczny
Czytam, czytam, ale powoli idzie z powodu braku czasu. W Nowy Rok wskoczyłam z przytupem.
Zazdroszczę doznań sennych, niektóre naprawdę ciekawe. https://youtu.be/ye01lcAmwK4
🦋🦋🦋
|
W odpowiedzi na pojawiła się wiadomość opublikowana przez kosmiczny
No to dobrnęłam do końca. Bardzo ciekawe wizje senne. Pozdrawiam.
🦋🦋🦋
|
Free forum by Nabble | Edit this page |