Zwykły wsiowy targ z dyszlem i jajami

Previous Topic Next Topic
 
classic Klasyczny list Lista threaded Wątki
39 wiadomości Opcje
12345
Odpowiedz | Wątki
Otwórz ten post w widoku wątku
|

Re: Zwykły wsiowy targ z dyszlem i jajami

Biegnij Lola biegnij
Warto obejrzeć cały wykład z reszta nie tylko ten, ale dałam go tu, żeby szuwar zrozumiał róznice światopogladowe między Polakami i Żydami, ale przede wszystkim , żeby dowiedział się jak wpływają te róznice na postawy ludzi na przykładzie Jana Dobraczewskiego, zagożałego antysemity i ONR-owca bez którego o Sendlerowej nikt by nie usłyszal, bo bez niego  nie miałaby mozliwości ratowania dzieci żydowskich.
Odpowiedz | Wątki
Otwórz ten post w widoku wątku
|

Re: Zwykły wsiowy targ z dyszlem i jajami

Biegnij Lola biegnij
Jednym z najbardziej niezwykłych i bohaterskich epizodów okresu okupacji niemieckiej w Polsce było uratowanie przez polskich katolików kilkuset dzieci żydowskich (głównie dziewczynek). Po 1989 roku mówi się o tym głośno, ale wyłącznie w kontekście postaci Ireny Sendler (zm. 2008). Nic nie ujmując jej bohaterstwu, nie sposób nie zauważyć, że dokonuje się w tej sprawie dosyć perfidnej manipulacji polegającej na całkowitym przemilczeniu roli innych osób zaangażowanych w ratowanie dzieci żydowskich z getta. Dlaczego tak się dzieje? Bo osoby te „nie pasują” ideologicznie ośrodkom, które koncentrują się wyłącznie na Sendlerowej. O jakie osoby chodzi? O Zofię Kossak, Jadwigę Piotrowską i Jana Dobraczyńskiego.

Takich przekłamań nie znajdziemy w wydanej niedawno książce Ewy Kurek pt. „Dzieci żydowskie w klasztorach. Udział żeńskich zgromadzeń zakonnych w akcji ratowania dzieci żydowskich w Polsce w latach 1939-1945”. Bazą źródłową tej książki są relacje sióstr zakonnych, które zajmowały się w tym czasie żydowskimi dziewczynkami. Ogółem przechowywano je w 42 klasztorach na terenie Generalnego Gubernatorstwa. Droga dziecka żydowskiego do klasztoru była taka: getto-miasto-klasztor. Irena Sendler była czynna na pierwszym odcinku, czyli w getcie. Potem było kilka dni „kwarantanny”, czas na wystawienie fałszywego świadectwa chrztu i innych dokumentów, wreszcie droga do klasztoru. Na tym właśnie etapie kluczową rolę odgrywał Jan Dobraczyński, działacz Stronnictwa Narodowego, pisarz katolicki, po wojnie związany z PAX-em. To właśnie sprawia, że na temat jego roli, kluczowej zresztą, nigdy nikt nie napisze. Dobraczyński nie istnieje w tzw. mainstreamie. A oto co powiedział autorce pracy jeszcze w latach 80. XX wieku:

„Ponieważ mój ojciec był w przyjaźni z dr Korczakiem, a telefony do getta jeszcze wtedy działały, na moją prośbę ojciec zatelefonował do niego. Stanęło na tym, że Korczak pod dziurę w murze, którą dzieci wyszły z getta, wyśle ludzi ze swojego zakładu. Na kilka minut przed godziną policyjną osobiście odprowadziłem dzieci pod mur getta. Wszystkie trafiły za mur, a tym samym znikły z oficjalnej listy małych żebraków.

Tamte wydarzenia powróciły do mnie po dwóch latach, gdy jasnym stało się, że Niemcy gotują się do likwidacji getta. Wśród wielu wojennych problemów zaistniał wtedy także problem ratowania żydowskich dzieci. Dzięki tamtej akcji „żebraczej” poznałem grupę podległych mi służbowo opiekunek społecznych. Wiedziałem, że zajmują się kwestią żydowską. Poinformowały mnie, że od pewnego czasu pracują nad tym, aby znaleźć możność wyprowadzenia z getta dzieci i oddawania ich pod opiekę polskich rodzin lub zakładów opiekuńczych. Największą trudnością, na jaką napotykały w swej pracy, była obawa ze strony prowadzących sierocińce zakonnic. Siostry nie wiedziały, czy mogą zaufać nieznanym sobie osobom. Zapewniłem opiekunki, że będą mogły odprowadzać dzieci do zakładów, a ja biorę już na siebie sprawę, aby zakłady dzieci przyjmowały.

Mogłem podjąć się tego zadania. Ojciec mój przez 40 lat, do roku 1932, był dyrektorem opieki społecznej w Warszawie i z racji tego współpracował blisko z rozmaitymi zakładami zakonnymi. Jako jego syn, byłem znany w domach zakonnych. Z tymi właśnie zakładami rozpocząłem współpracę przy lokowaniu dzieci żydowskich w sierocińcach. Zawiadomiłem siostry, że będę do nich przysyłał żydowskie dzieci, oczywiście na podstawie fałszywych dokumentów. Nie miałem obowiązku osobistego podpisywania skierowań do zakładów, bo robił to mój podwładny, kierownik referatu. Umówiłem się jednak z siostrami, że mój podpis na skierowaniu będzie świadczyć o tym, że przysyłamy im dziecko żydowskie. Akcja ratowania dzieci żydowskich zaczęła się wówczas na dobre.

Nie potrafię określić liczby podpisanych przeze mnie skierowań. Od pań opiekunek wiem tylko — zwłaszcza od pani Jadwigi Piotrowskiej, z którą współpraca przerodziła się w szczerą przyjaźń — że było ich co najmniej trzysta. Skąd brały się żydowskie dzieci? Były to najczęściej dzieci, których rodzice błagali o ukrycie ich, sami zaś albo byli w getcie i czuli, że getto skończy się źle, albo ukrywali się poza gettem i dziecko było dla nich balastem. Były też dzieci, które zostały przez swych rodziców umieszczone w polskich rodzinach, a te poczuły się zagrożone i ze strachu szukały dla swych podopiecznych bezpiecznego miejsca. Zdarzały się także rodziny czy osoby nieuczciwe, które wzięły od żydowskich rodziców pieniądze za ukrycie dziecka, a potem dla wyłudzenia dalszych pieniędzy szantażowały ich. W tych ostatnich przypadkach dzieci żydowskie należało po prostu wyrwać z rąk szantażystów i zabezpieczyć zarówno je same, jak i ich rodziców (…) Do mego biura przychodzili różni ludzie. Przychodziły też panie, o których wiedziałem, że są ukrywającymi się Żydówkami. Pewnego dnia jedna z tych pań powiedziała mi, że chce ze mną porozmawiać jakiś doktor Marek, przedstawiciel ludności żydowskiej. — Jak pani sobie wyobraża takie spotkanie? — zapytałem. — Doktor Marek wyjdzie z getta, ale chce, aby wskazał pan jakiś lokal, w którym będziecie mogli się spotkać — powiedziała.

Dlaczego ratowałem żydowskie dzieci? To proste. W moim domu rodzinnym panowała tolerancja. Nie mieliśmy specjalnych konfliktów z Żydami. Skoro jednak do takich kontaktów dochodziło, nie były one niczym niezwykłym. Rozmowy toczyły się na rozmaite tematy, bez żadnej wrogości. Także w szkole miałem kolegów Żydów, a jeden z nich przez lata był moim najlepszym przyjacielem. Żydzi, z którymi utrzymywaliśmy kontakt, byli religijni w sposób — powiedziałbym — normalny. Bo Żydzi mozaiści stronili od chrześcijan. My też nie interesowaliśmy się ich religią. Niektóre ich obyczaje wydawały się nam po prostu dziwaczne. Nie znam jednak żadnych konfliktów na tle religijnym.

Poza tym, co powiedziałem wyżej, dla nikogo nie jest tajemnicą, że osobiście wywodzę się ze środowisk narodowych. Środowiska te często są oskarżane o antysemityzm. W rzeczywistości — jeśli już upierać się przy nazywaniu tego zjawiska antysemityzmem — trzeba mówić o antysemityzmie ekonomicznym środowisk narodowych. Taki antysemityzm nigdy nie miał nic wspólnego z antysemityzmem rasowym, jaki pojawił się w hitlerowskich Niemczech. Antysemityzm ekonomiczny w polskich środowiskach narodowych brał się stąd, że w Polsce przed wojną był bardzo duży, sięgający 12%, wskaźnik ludności żydowskiej. W dziedzinie handlu udział Żydów był tak duże pewne dziedziny były całkowicie w ich rękach. Taka konkurencja ekonomiczna musiała wywoływać konflikty. W tym sensie, rzeczywiście, byłem antysemitą ekonomicznym.

Ale mój antysemityzm nigdy nie sięgał chęci odbierania komukolwiek życia! Dlatego nie ma sprzeczności pomiędzy moim antysemityzmem a tym, że gdy trzeba było, ratowałem Żydów i żydowskie dzieci. Ratowałem je więc przede wszystkim dlatego, bo były dziećmi, ponieważ były prześladowane, ponieważ groziła im śmierć, ponieważ były ludźmi… Ratowałbym każdego zagrożonego śmiercią człowieka. A dziecko — każde dziecko — jest mi szczególnie bliskie. Tak mi nakazuje moja religia katolicka. Nie liczyłem na żadną nagrodę czy choćby tylko słowne uznanie. Jeśli mogłem ocalić życie kilkuset dzieci, uczyniłem to. Sam ten fakt jest dla mnie najlepszą i wystarczającą nagrodą.

Kiedy skończyła się wojna, wiele żydowskich dzieci posłanych przeze mnie do zakładów zakonnych nadal tam się znajdowało. W sierocińcach panowała straszna bieda. Brak było żywności i odzieży. Dowiedziałem się, że do Warszawy przyjechali przedstawiciele organizacji żydowskiej Joint i przywieźli odzież dla dzieci żydowskich. Zwróciłem się do nich z prośbą, aby rozdzielając przywiezione dary, wzięli też pod uwagę dzieci żydowskie znajdują się w zakonnych zakładach. — Pan powiedział kiedyś doktorowi Markowi, że dzieci, które ukryliście w zakonnych zakładach, jeśli nie odbiorą ich rodzice, zostaną chrześcijanami, prawda? To weźcie je sobie. To nie są nasze dzieci! — usłyszałem od przedstawicie” Jointu. To była zdumiewająca odpowiedź! Przyznaję, że gdy to usłyszałem, aż mi dech zaparło”.

Dobraczyński wspomina Jadwigę Piotrowską, z którą współpracował, i która po wojnie także związana była ze środowiskiem Bolesława Piaseckiego. W jej mieszkaniu na Lekarskiej 9 w Warszawie była pierwsza siedziba „Słowa Powszechnego”. Piotrowska woziła dziewczynki do klasztorów, co wymagało wielkiej odwagi. Dobraczyński opisał jeden z takich epizodów w opowiadaniu „Ewa”. Jest to także pokazane w ostatniej scenie filmu „W cieniu nienawiści” (1986), kiedy główna bohaterka przejeżdża przez nieuwagę przez granicę GG i z żydowską dziewczynką spędza noc na stacji już na terenie Rzeszy. To właśnie była Jadwiga Piotrowska. Próżno jednak szukać jej biogramu w Wikipedii, a w biogramie Jana Dobraczyńskiego nie ma ani słowa o jego roli w ratowaniu dzieci żydowskich. Tymczasem Jadwiga Piotrowska pisała o jego roli tak:

Jan i Hagm„Myślę, że to Janek Dobraczyński jest prawdziwym bohaterem tamtego czasu. Bohaterem skromnym, a jednocześnie takim, którego działania, decydujące o powodzeniu całości, ciche były, nieefektowne. Ojciec Janka, jeszcze przed odzyskaniem niepodległości, rozpoczął pracę w Wydziale Dobroczynności Warszawskiego Magistratu, był jego pierwszym naczelnikiem. Z racji swej funkcji — pamiętajmy, iż carskim ukazem z 1864 roku na terenie Królestwa zniesione zostały wszystkie zakony — stykał się, mógł pomóc i pomagał wielu zgromadzeniom zakonnym. Ta jego działalność trwała i później, już w Polsce niepodległej. Janek, ukształtowany przez ojca, kontynuował jego dzieło — zawodowe i społeczne; jako działacz katolicki cieszył się bezgranicznym zaufaniem władz zakonnych.

Jako kierownik referatu w Zarządzie Miejskim, Dobraczyński formalnie i tak był odpowiedzialny za podległą mu placówkę i jej pracowników. Gdyby nastąpiła wpadka — pierwszy zapłaciłby głową. Właśnie w obawie przed prowokacją wymyślił prosty, ale dla niego zabójczy sposób. Cały łańcuch pomocy: fałszywa metryka kościelna, umieszczenie dziecka w jakimś zakonnym domu opieki, warunkowane było jednym — skierowaniem osobiście podpisanym przez Janka i opieczętowanym jego pieczątką. Normalnie kierownik referatu nie podpisywał takich papierów. Podpis Janka był więc kluczem, prostym szyfrem, a zarazem sygnałem dla zainteresowanych, że mają do czynienia z dzieckiem, jak mówiliśmy wtedy — specjalnej opieki i troski, z dzieckiem żydowskim. My byliśmy na ogół zakonspirowani dobrze, najlepszym dowodem jest to, że np. dopiero po wojnie poznałam wielu uczestników, członków sztafety dobrej woli w „Żegocie”. Janek Dobraczyński przez cały czas był na celowniku, na świeczniku. Zdekonspirowany z samego założenia, działający jawnie — wprost prowokował śmierć. Nikt mu tego nie kazał robić, jego działanie było jego własnym pomysłem”.

Godzi się jeszcze wspomnieć, że przypisywanie Irenie Sendler uratowanie 2.500 dzieci jest grubą przesadą. Dobraczyński i Piotrowska, którzy mieli o wiele większy ogląd sytuacji, mówili o 300 uratowanych dziewczynkach. Wymagało to wielkiego poświęcenia i odwagi. Po wojnie wiele organizacji żydowskich miało za złe Dobraczyńskiemu i innym ratującym, że tego dokonali. W skrajnych przypadkach mówiono im, że lepiej, żeby te dzieci zginęły. Dobraczyński dopiero w 1994 roku otrzymał medal „Sprawiedliwy wśród narodów świata”, tuż przed śmiercią. Potem zapadło na jego temat głuche milczenie. Postsolidarność ocenia ludzie wedle stosunku do niej, a „Gazeta Wyborcza” nie lubi „endeków” i „paxowców”. I w ogóle, jak wytłumaczyć ludziom, że żydowskie dzieci ratowali „polscy antysemici”? Książka Ewy Kurek oddaje sprawiedliwość prawdziwym bohaterom tamtych czasów, także tym anonimowym, siostrom zakonnym. Warto tę książkę przeczytać.

Jan Engelgard

Ewa Kurek, „Dzieci żydowskie w klasztorach. Udział żeńskich zgromadzeń zakonnych w akcji ratowania dzieci żydowskich w Polsce w latach 1939-1945”, Wyd. REPLIKA, Zakrzewo 2012, ss. 379.

Myśl Polska. Nr 25-26 (23-30.06.2013)
Odpowiedz | Wątki
Otwórz ten post w widoku wątku
|

Re: Zwykły wsiowy targ z dyszlem i jajami

Biegnij Lola biegnij
Przypisywanie antysemickich pobudek zwykłym bandytom, ludziom, którzy dla przyjemności lub dla pieniędzy wydawali Niemcom polskich Żydów (tak zresztą, jak wydawali Polaków), jest wielkim nieporozumieniem i obraża polskich antysemitów. Polscy antysemici nie mieli bowiem nic wspólnego z zagładą Żydów. Potwierdził to między innymi cytowany wielokrotnie żydowski historyk Israel Gutman i stwierdził, że polski antysemityzm nigdy nie przybrał aludzkiego, czy antyludzkiego wymiaru rasizmu

Przez pięćdziesiąt lat od zakończenia wojny, gdy tkwiąca w okowach komunizmu Polska nie miała głosu na temat tego, co naprawdę wydarzyło się w czasie jej trwania, opiniotwórcze środowiska żydowskie – prawdopodobnie chcąc ukryć prawdę o postawie Żydów w czasie zagłady – roznosiły po świecie nie mające podstaw faktograficznych opinie o antysemityzmie Polaków. Doskonała pożywką dla tego typu manipulacji byli właśnie polscy szmalcownicy, bandycki margines narodu polskiego, którego postawy rozciągnięto na wszystkich Polaków i którym przypisano motyw antysemicki.

Przypisywanie antysemickich pobudek zwykłym bandytom, ludziom, którzy dla przyjemności lub dla pieniędzy wydawali Niemcom polskich Żydów (tak zresztą, jak wydawali Polaków), jest wielkim nieporozumieniem i obraża polskich antysemitów. Polscy antysemici nie mieli bowiem nic wspólnego z zagładą Żydów. Potwierdził to między innymi cytowany wielokrotnie żydowski historyk Israel Gutman i stwierdził, że polski antysemityzm nigdy nie przybrał aludzkiego, czy antyludzkiego wymiaru rasizmu.[1]

  To prawda, polscy antysemici nie przepadali za Żydami i przypisywali im najgorsze z możliwych cech, ale generalnie, był to antysemityzm typu ekonomiczno-kulturowo-politycznego, który nigdy nie propagował pozbawiania Żydów życia. Roma Ligocka mówi: Jestem wstrząśnięta tym, co się ostatnio dzieje. Zakłamuje się historię i odsuwa od siebie odpowiedzialność za Holocaust. Dla mnie jest jasne, że winnymi zbrodni są ci Niemcy, którzy jej dokonali, a nie jacyś naziści czy hitlerowcy. Dziennikarka z Francji pytała mnie o polski antysemityzm i przypominała o pogromach w Polsce. Świadczy to o kompletnym zachwianiu proporcji. Nie można porównywać eksterminacji całego narodu z pogromami, które zdarzały się w różnych miejscach, także we Francji.[2]

O zdeklarowanych [polskich] antysemitach Emanuel Ringelblum napisał w czasie wojny: Charakterystyczny jest stosunek pewnej części przywódców endeckich do Żydów. Coraz więcej wyrazów współczucia z powodu wprowadzenia łaty. [...] Z Włocławka wywieziono 1500 Żydów. Na rynku [w Szczebrzeszynie] chrześcijanie, mimo że niektórzy z nich byli zażartymi antysemitami, dali jeść Żydom. [...] W Limanowej [uchodzący za antysemitów] franciszkanie bardzo dobrze odnieśli się do 1300 uchodźców żydowskich (500 z Kalisza i 500 z Lublina, około 300 z Poznania). Dali im pomieszczenia w swoich budynkach, udzielili pomocy. [...] Adwokat endecki, który głosował [kiedyś] za aryjskim paragrafem, jest teraz dumny ze skreślenia go z listy [adwokatów] za zatrudnienie aplikanta Żyda. [...] Nowodworski  i inni adwokaci antysemici siedzą w więzieniu z powodu Żydów. Wezwano i zapytano, jaki jest ich stosunek do paragrafu aryjskiego. Odparli, że w okresie wojny kwestia ta jest nieaktualna. Słyszałem, że każdy adwokat winien przed każdą rozprawą oświadczyć, że nie jest on niearyjskiego pochodzenia.[3]

Wielu polskich antysemitów w latach zagłady narodu żydowskiego dało świadectwo najwyższej próby ludzkiej solidarności z Żydami, narażając w ich obronie i dla ratowania ich życia życie własne i życie swoich rodzin. Jedną z takich postaci był późniejszy pisarz i polityk Jan Dobraczyński. W złożonej w roku 1984 relacji, na pytanie, dlaczego on, antysemita, ratował w czasie wojny Żydów, odpowiedział: Dlaczego ratowałem? To proste. W moim domu rodzinnym panowała tolerancja. Nie mieliśmy specjalnych kontaktów z Żydami. Skoro jednak do takich kontaktów dochodziło, nie były one niczym niezwykłym. Rozmowy toczyły się na rozmaite tematy, bez żadnej wrogości. Także w szkole miałem kolegów Żydów, a jeden z nich był przez trzy lata moim najlepszym przyjacielem. Żydzi, z którymi utrzymywaliśmy kontakt, byli religijni w sposób - powiedziałbym - normalny. Bo Żydzi mozaiści stronili od chrześcijan. My też nie interesowaliśmy się ich religią. Niektóre ich obyczaje wydawały się nam po prostu dziwaczne. Nie znam jednak żadnych konfliktów na tle religijnym.

Poza tym, co powiedziałem wyżej, dla nikogo nie jest tajemnicą, że osobiście wywodzę się ze środowisk narodowych. Środowiska te często są oskarżane o antysemityzm. W rzeczywistości –  jeśli już upierać się przy nazywaniu tego zjawiska antysemityzmem – trzeba mówić o antysemityzmie ekonomicznym środowisk narodowych. Taki antysemityzm nigdy nie miał nic wspólnego z antysemityzmem rasowym, jaki pojawił się w hitlerowskich Niemczech. Antysemityzm ekonomiczny w polskich środowiskach narodowych brał się stąd, że w Polsce przed wojną był bardzo duży, sięgający 12% wskaźnik ludności żydowskiej. W dziedzinie handlu udział Żydów był tak duży, że pewne dziedziny były całkowicie w ich rękach. Taka konkurencja ekonomiczna musiała wywoływać konflikty. W tym sensie, rzeczywiście, byłem antysemitą ekonomicznym. Ale mój antysemityzm nigdy nie sięgał chęci odbierania komukolwiek życia! Dlatego nie ma sprzeczności pomiędzy moim antysemityzmem a tym, że gdy trzeba było, ratowałem Żydów i żydowskie dzieci.

Ratowałem je więc przede wszystkim dlatego, bo były dziećmi, ponieważ były prześladowane, ponieważ groziła im śmierć, ponieważ Żydzi byli ludźmi... Ratowałbym każdego zagrożonego śmiercią człowieka. a dziecko – każde dziecko – jest mi szczególnie bliskie. Tak mi nakazuje moja religia katolicka. Nie liczyłem na żadną nagrodę czy choćby tylko słowne uznanie. Jeśli mogłem ocalić życie kilkuset dzieci, uczyniłem to. Sam ten fakt jest dla mnie najlepszą i wystarczającą nagrodą.[4]

Zamordowani w czasie drugiej wojny światowej polscy Żydzi doskonale rozumieli, o czym mówił Jan Dobraczyński objaśniając niuanse polskiego antysemityzmu. Owszem, polski antysemityzm zawsze był krzykliwy, upokarzający i ekonomicznie uciążliwy, ale był śmieszny w porównaniu z tym antysemityzmem, jaki przez wieki serwowały Żydom inne europejskie narody (np. spalenie wszystkich wiedeńskich Żydów na stosie w 1421 roku).[5] Dlatego Żydzi w warszawskim getcie opowiadali sobie anegdotę: Żyd śmieje się przez sen i głośno krzyczy, żona go budzi; jest zły i opowiada, że we śnie widział na ścianach napisy; „Bij Żydów!”, „Precz z ubojem rytualnym!” itd. „Ale dlaczego się radujesz?” „Jakże to? Nasi [czyli Polacy] wrócili”.[6]

Polscy antysemici zachowywali się różnie. Jedni poprzez konkretne działania dawali wyraz solidarności z represjonowanym i mordowanym narodem żydowskim. Większość przez całą wojnę pozostała obojętna wobec spraw żydowskich. Niektórzy nie uczestniczyli wprawdzie w zagładzie Żydów ani ich nie ratowali, ale także nie współczuli Żydom i pod koniec ukuli powiedzenie, że „Hitlerowi należy się piątka za to, że uwolnił Polskę od Żydów”. Dlatego – tylko przy sporym wysiłku i ogromie dobrej woli – nieznajomością źródeł historycznych daje się tłumaczyć tych wszystkich żydowskich historyków, którzy od dziesięcioleci usiłują zrównać w randze i wartościach antysemityzm polski i antysemityzm niemieckim, który doprowadził do śmierci milionów Żydów.

Na wyraźną kpinę z cierpień własnego narodu zakrawa natomiast stanowisko współczesnych Żydów niemieckich, którzy antysemityzmowi niemieckiemu przydają miano subtelnego, w odróżnieniu od antysemityzmu wschodnioeuropejskiego (czytaj: polskiego), który nazywają klasycznym i przypisują mu najgorsze z możliwych cech.[7] Nie ma wątpliwości, że polscy historycy powinni w najbliższym czasie przeprowadzić wnikliwe badania nad polskim antysemityzmem, które raz na zawsze położą kres oszczerstwom.


[1] Y. Gutman, Polish Antisemitism Betwen the Wars: An Overview, w: Y. Gutman, E. Mendelsohn, J. Reinharz, Ch. Shmeruk (red), The Jews of Poland Between two World Wars, Brandeis University – University Press of New England, Hanover 1989, s. 100.

[2] „Wprost” z dn. 6 lutego 2005.

[3] E.Ringelblum, op. cit., s. 43,50, 68, 101 i 136. Leon Nowodworski – adwokat, dziekan Rady Adwokackiej w Warszawie, endek; na początku okupacji sprzeciwił się jako dziekan skreśleniu – na polecenie niemieckich władz okupacyjnych – Żydów z listy adwokackiej.

[4] Relacja Jana Dobraczyńskiego, w: E. Kurek, Dzieci żydowskie w klasztorach, Lublin 2004, s. 134-135.

[5] M. Bałaban, Dzieje Żydów w Krakowie i na Kazimierzu 1304-1868, Kraków 1912, s. XVIII-XIX.

[6] E. Ringelblum, op. cit., s. 179

[7] P. Jędroszczyk, Przekraczanie czerwonej linii, w: „Rzeczpospolita” z dnia 29 kwietnia 2004 r. Patrz także: E. Kurek, Między antysemityzmem klasycznym a subtelnym, w: „Niedziela”, Londyn 7 maja 2004.    
Odpowiedz | Wątki
Otwórz ten post w widoku wątku
|

Falanga - symbol polskiego nacjonalizmu

szuw
Administrator
Ten post był aktualizowany .
W odpowiedzi na pojawiła się wiadomość opublikowana przez Biegnij Lola biegnij
Biegnij Lola biegnij napisał/a
I na koniec jeszcze jedna uwaga, bo w niemieckim TVN mówią o jakichś polskich faszystach ze sfastyką na ramieniu, to nie jest sfastyka, tylko falanga!

Falanga - symbol polskiego nacjonalizmu


"• Symbolem falangi polscy nacjonaliści posługują się od lat 30. XX w.
• Falanga była świadomym nawiązaniem do nazistowskiej swastyki
• Dr hab. Osęka z ISP PAN: to symbol przemocy, która zakłada krzywdzenie przeciwników politycznych i mniejszości narodowych


(...) Falanga od samego początku jest symbolem nacjonalistycznego radykalizmu – mówi w rozmowie z WP dr hab. Piotr Osęka, historyk z Instytutu Studiów Politycznych PAN. - Ten emblemat mówi, że droga do ''narodowego przełomu'' wiedzie nie przez demokratyczne wybory, ale brutalną fizyczną przemoc, która zakłada krzywdzenie przeciwników politycznych i mniejszości narodowych – dodaje badacz.

Polscy nacjonaliści zaczęli używać falangi w latach 30. ubiegłego stulecia. Wtedy również sam znak został zidentyfikowany ze słowem ''falanga''. Początkowo było to zestawienie nieoczywiste, ponieważ ten termin – patrząc z historycznego punktu widzenia – oznacza rodzaj szyku bojowego, który stosowano w starożytności.


Winieta "Falangi", pisma RNR "Falanga" fot. Piotr Osęka

Znakiem falangi przede wszystkim posługiwali się przedstawiciele Obozu Narodowo-Radykalnego. Natomiast inne polskie ugrupowania nacjonalistyczne – takie jak Młodzież Wszechpolska czy Stronnictwo Narodowe – preferowały raczej symbol ''Szczerbca'': miecza Chrobrego owiniętego biało-czerwoną wstęgą.

(...) Falanga przez nacjonalistów była używana w dwóch wersjach: jako realistyczny rysunek ręki dzierżącej miecz i – zdecydowanie częściej – w schematycznej, zgeometryzowanej postaci. W tej ostatniej formie pojawiła się m.in. w winiecie pisma ''Falanga'' – oficjalnego organu prasowego Ruchu Narodowo-Radykalnego ''Falanga'' (była to jedna z dwóch formacji – obok ONR ''ABC'' – która powstała z rozpadu ONR w 1935 r.).

Zdaniem dr. hab. Osęki w symbolu falangi uwidacznia się również fascynacja hitleryzmem, która była nieobca polskim nacjonalistom. - Ten emblemat jest ewidentnym nawiązaniem do swastyki. To jest bardzo dobrze widoczne, gdy przyjrzymy się mundurom narodowych radykałów, które w kroju były czymś pośrednim między uniformami nazistowskich SA i SS. Falanga była noszona na opasce na ramieniu – mówi historyk.

Czy – jak wprost mówi administracja portalu Facebook – falanga zawiera odniesienia do mowy nienawiści? Dr hab. Osęka nie ma złudzeń: - Wystarczy wziąć do ręki jakikolwiek numer pisma ''Falanga''. Krótko mówiąc, odnajdujemy tam jeden wielki potop mowy nienawiści."

Źródło: http://historia.wp.pl/title,Falanga-symbol-polskiego-nacjonalizmu,wid,18569254,wiadomosc.html?ticaid=118b2c

-------------------------------------------------------------------------------------------

Używanie falangi bez refleksji nad jej przeszłością, to jak nazywanie nazistowskiej flagi symbolem słońca albo machanie sierpem i młotem na znak przyjaźni chłopsko-robotniczej <<--





Karykatura z wydawanego przez przedwojenny ONR pisma „Prosto z mostu" [aktualizacja]








Wybacz, jeśli nie odpisuję na komentarze. Nie ignoruję Cię. Najczęściej nie mam czasu na forumowe pisanie...
Odpowiedz | Wątki
Otwórz ten post w widoku wątku
|

Re: Zwykły wsiowy targ z dyszlem i jajami

szuw
Administrator
W odpowiedzi na pojawiła się wiadomość opublikowana przez Biegnij Lola biegnij
Wielu Polaków pomagało Żydom, nie napisałem przecież, że tylko Pani Sendlerowa. Tylko nie rozpędzaj się z tym, że ONR-owcy licznie i chętnie pomagali Żydom.

Za 50, za 100 lat, też pewnie znajdą się rodacy, którzy będą twierdzić, że Polacy licznie i chętnie pomagali uchodźcom, i jako przykład będą podawać, chociażby stowarzyszenie Miriam Shaded lub podobne, "zapominając" jednocześnie z jaką falą hejtu, z jakimi barierami te stowarzyszenia spotkały się w dzisiejszej Polsce.

Czytając ksenofobiczne komentarze na Onecie, chyba nie trzeba wielkiej wyobraźni, żeby wyobrazić sobie, że dzisiaj i kiedyś wśród Polaków zdarzały się jednostki agresywne wobec Żydów. A wiadomo, co idzie za agresją. To, że byli tacy wspaniali ludzi jak na przykład pani Irena Sendlerowa i inni, nie oznacza, że wszyscy Polacy tacy byli.

A ludzie z ONR i podobni, to raczej powinni spuścić głowę i milczeć, a nie powoływać się na panią Sendlerową (a niestety często się powołują).

Wybacz, jeśli nie odpisuję na komentarze. Nie ignoruję Cię. Najczęściej nie mam czasu na forumowe pisanie...
Odpowiedz | Wątki
Otwórz ten post w widoku wątku
|

Re: Zwykły wsiowy targ z dyszlem i jajami

szuw
Administrator
Ten post był aktualizowany .
W odpowiedzi na pojawiła się wiadomość opublikowana przez Biegnij Lola biegnij
Biegnij Lola biegnij napisał/a
 Oczywiście, jak ktoś ma klapki na oczach to tego absolutnie nie dostrzeże. I na koniec jeszcze jedna uwaga, bo w niemieckim TVN mówią o jakichś polskich faszystach ze sfastyką na ramieniu, to nie jest sfastyka, tylko falanga!

Moja czarna wizja jest taka:


Rosja, której to najbardziej zależy na rozbiciu Unii Europejskiej, na słabej UE — tworzy sobie (poprzez tajną agenturę) państwo Islamskie (ISIS), podobnie jak na przykład na Ukrainie Noworosję.

Agenturalne państwo islamskie destabilizuje sytuację na bliskim wschodzie, co powoduje masowy napływ imigrantów do Unii Europejskiej.

Przy okazji za pomocą służb specjalnych (Rosja ma w tym bogate tradycje) organizuje zamachy, które dodatkowo napędzają atmosferę strachu, powodują destabilizację i wzburzają nastroje ogólnospołeczne. O rosyjskiej propagandzie w Internecie nikomu nie trzeba przypominać.

Co za tym idzie?


Poszczególne, skłócone ze sobą państwa wykruszają się z Unii Europejskiej. W nowych państwach narodowych licznie odradzają się fronty narodowe, organizacje skrajnie nacjonalistyczne. Powracają do łask (przy ogólnospołecznej aprobacie) obozy pracy i pierwsze od II wojny obozy koncentracyjne.



Wtedy Rosja jako bohater-wyzwoliciel wkracza do rozbitej Unii (zaczynając od najsłabszych państw narodowych) pod pozorem wyzwolenia Europy od faszyzmu, nacjonalizmu i banderowców (tak jak na Ukrainie) i nastaje nowy ład, podobnie jak po II wojnie światowej.



Jak to powstrzymać?


Należy dusić w zarodku wszelkie zapędy organizacji skrajnie prawicowych, neofaszystowskich i frontów narodowych dążących do rozbicia Unii europejskiej oraz do segregacji rasowej. Tylko Unia silna i zwarta, niepodzielona, to przeciwwaga dla mocarstwowych, terytorialnych zapędów Rosji. Każdy, kto dzisiaj indywidualnie dokłada cegiełkę, do odradzania się ruchów skrajnie nacjonalistycznych i narodowych jest tylko marionetką w rękach Putina.



PS. Moja czarna wizja brzmi może jak science-fiction, ale warto zwrócić uwagę, ze zarówno Rosja, jak i Niemcy od pewnego czasu gromadzą złoto. Podobnie było przed II wojną światową.

Rosjanie i Niemcy zapełniają skarbce złotem. Polskie świecą pustkami <<--



money.pl/gospodarka/wiadomosci/artykul/rezerwy-zlota-rosja-niemcy-repatriacja-nbp,100,0,2267492.html

Poza-tym cały ten twór, jakim jest państwo islamskie, jest bardzo dziwny. Kilku pasterzy z kałasznikowami destabilizuje Europę, a mocarstwa militarne nie są w stanie sobie z nimi poradzić. Dlaczego? Bo być może stoi za ISIS mocarstwo pokroju Rosji.

Pfu, oby moja czarna wizja się nigdy nie sprawdziła.

Wybacz, jeśli nie odpisuję na komentarze. Nie ignoruję Cię. Najczęściej nie mam czasu na forumowe pisanie...
Odpowiedz | Wątki
Otwórz ten post w widoku wątku
|

Re: Zwykły wsiowy targ z dyszlem i jajami

Biegnij Lola biegnij
W odpowiedzi na pojawiła się wiadomość opublikowana przez szuw
A ten swoje! Ja staram się pokazać odkłamaną historię, nie tylko przez polskich histryków, ale również przez Żydów i tłumaczę szuwarowi że ONR-owiec i zagożały antysemita ratował dzieci żydowskie, ponieważ antysemityzm polski opiera się na pojmowaniu go przez pryzmat gospodarki, a nie czystego rasizmu, jak to miało miejsce w przypadku hitlerowców.  Polacy nie eksterminowali Żydów,  tym bardziej z pobudek rasowych, nienawidzili ich ponieważ tamci wykorzystywali ich i wykorzystuja nadal gspodarczo, ale nikt z tego powodu ich nie zabija. To Żydzi w gettcie warszawskim wykańczali Żydów, o czym opowiadaja sami Żydzi! A jesli chodzi o Sendlerową , to była ona tylko jednym z trybików w maszynie, nie dokonała tego sama, ale z racji sympatii i antypatii politycznych wykreowana została na  bohaterkę, o reszcie sie nie mówi, bo to by psuło totalnie wizerunek polskiego nacjonalisty i antysemity! Jak on w ogóle mógł ratować dzieci żydowskie? należy go wykreslić i  zapomnieć, że coś takiego miało miejsce, bo sie może okazać, że Polacy to szlachetni ludzie i od ratowania ludzkiego zycia nie powstrzyma ich nawet ideologia w którą wierzą. W naszej kulturze silniejsi brnia słabszych, tak było od zarania dziejów, u Żydów jest zupełnie inaczej, on ma ratować najpierw siebie i moze poświęcić tysiące swoich rodaków nawet. I nie wyskakuj mi tu z jakimś profesorkiem, którego zadaniem jest zakłamywanie , a nie odkłamywanie historii. Uważasz, że te awanse to za co ma? DDD Bronił sie u pani z PZPR-u i pisze dla żydowskiej gazety Michnika. To żaden autorytet, tylko kolejny produkt antypolskiej prpagandy.
Odpowiedz | Wątki
Otwórz ten post w widoku wątku
|

Re: Zwykły wsiowy targ z dyszlem i jajami

Biegnij Lola biegnij
W III RP można było dostać tytuł profesora nie mając nawet matury, jak w przypadku Bartoszewskiego. Jedyne co trzeba było robić, to wylewać pomuje na Polaków.
12345