Śnieg, ubity na miazgę naszymi stopami,
Szeleści jak jesienią rozsypane liście,
Szukamy w zmierzchu śladów zbłąkanej łani,
Zbiegłej pomiędzy kwiatów zimowych okiście.
Tak zastaje nas wieczór, zgubionych w otchłani,
Osaczonych ponurym, ciemnym widnokręgiem,
Szosa mknie ku nam w dzwonkach, a ponad dzwonkami
Ślepia końskie się żarzą, jak płonący węgiel.
Niebiosa w snopach iskier i ziemia się błyska,
Jakby wiatr ziarenkami rozsypywał mosiądz,
Mrok podbiega pod konia, garście śniegu ciska
I odlatuje w pole, kurzawę podnosząc.
Potem wraca, gna chmury i tumany śniegu,
Z których się wymykamy w pobielonych czapach,
Bije we mnie wiew mroźny wichru północnego
I twojego gorąca młody, rześki zapach.
Śnieg dawno pokrył ślady. Wracamy zdyszani
I wicher nas lodowym oddechem nasyca -
Z głębi wrzącej, skłębionej, drgającej otchłani
Zagania nas do domu hucząca śnieżyca.
- Leopold Lewin Wieczorny spacer.
Dzięki pozdrawiam !