|
Tak mnie naszło na odrobinę refleksji w tym temacie. Nie chodzi mi o nieuchronne procesy biologiczne, starzenie fizyczne naszego ciała, to sprawy oczywiste dla każdego z nas. Jest drugie dno, z którego istnienia zdaję sobie coraz bardziej sprawę, jest to wynik obserwacji samego siebie, ale też innych ludzi, którzy byli odrobinę bardziej otwarci w rozmowach ze mną tyczących starzenia. Umysł, bo to o niego chodzi, ma pewną skończoną przyswajalność nowych treści, obrazów, sytuacji, cyklów i zależności. Mam na myśli nawet nie tyle wydajność biologiczną tegoż, którą także ogranicza upływający czas, ale zwykłe zmęczenie materiału. Mamy jeszcze potencjał by zrozumieć nowe, zaprząc je do naszego codziennego życia, a nawet uczynić z niego sprawne narzędzie twórcze lub odtwórcze w naszych rękach, jest jednak jedno "ale" - przestaje nas to cieszyć lub cieszy bardzo krótko. Widzimy miałkość nowych gadżetów, często tworzonych bez wyraźnej potrzeby, kreujących nowego człowieka, gdzie człowieczeństwo jest redukowane do koniecznej współpracy z technologią, a nie z drugim człowiekiem. Stosunki pomiędzy ludźmi uważam za coraz bardziej płytkie, za to podszyte coraz większym pseudointelektualnym bełkotem bez treści. Jak to ma się do starzenia? Narzekam, krytykuję, dostrzegam zbyt mało zalet - zatem pierniczeję. Drugą sprawą jest tworzenie nowych porządków w otaczającym świecie - w pracy, w rodzinach, gdzie coraz bardziej rożni się wszystko od tego co znałem i bezpośrednio lub pośrednio akceptowałem jako "swoje". Rzeczywistości, ta dawna z dzieciństwa, okresu mojej młodości i obecnego czasu powoli, ale się konsekwentnie rozjeżdżają, wydaje się, że wystarczy kilkadziesiąt lat, a światy te są już mało przystawalne. Oczywiście nadal mogę się dostosować, ale coraz mniej entuzjazmu w tym działaniu. Trzecią, bardzo ważną sprawą jest odchodzenie bliskich z rodziny i otoczenia oraz ludzi powszechnie znanych, którzy coś znaczyli dla naszego rozwoju, inspirowali, otwierali na coś istotnego nasze oczy i uszy, tworzyli ważne cezury w naszych kalendarzach. Gdy odejdzie ich pewna krytyczna masa zaczynamy być w pewien sposób samotni, a gdy dodatkowo wiek odchodzących zaczyna się zbliżać i zrównywać z naszym to zjawisko staje się bardziej widoczne i mentalnie dolegliwe. Oczywiście można znaleźć nowych znajomych, poznać nowych ludzi, wejść w nowe sytuacje, budować nowe relacje, pielęgnować stosunek do transcendentu poszukując głębi i sensu życia w duchowości, ale zawsze gdzieś nas dopadnie powyższa refleksja.
Nie chciałem zasmucać, to tylko takie wieczorne przemyślenia przy czarnym kocie. ;)
Pozdrawiam forumowiczów tego zakątka.
|